Przeprowadzki
1571
post-template-default,single,single-post,postid-1571,single-format-standard,qode-social-login-1.1.3,stockholm-core-1.2.1,select-child-theme-ver-1.1,select-theme-ver-5.2.1,ajax_fade,page_not_loaded,wpb-js-composer js-comp-ver-6.1,vc_responsive

Przeprowadzki

Czerwiec i lipiec to chyba trzeba trochę wywalić, tak jak ze świąt wywala się wspomnienie o dodatkowych kilosach i oponce z pasztetu. 

Bo jak Owca ma być o Norweskich przygodach, to nie będę jej zapychać historiami z innych światów. Chociaż… w końce piszę to wszystko również (początkowo tylko) dla siebie, na przyszłość, żeby było co wspominać, bo z pamięcią u mnie, jak mówią wyniki matury z biologii – cienko. W skrócie to wykonaliśmy manewr wakacyjny, po którym potrzebujemy kolejnych wakacji. Bo wiadomo, odpoczywać to można w pracy, a w wakacje grafik trzeba napiąć jak Merida strunę w łuku. 

To wszystko dzieje się tak szybko, czas leci jak Buzz Astral przez palce, że już zapomniałam jak dużo do zapamiętania na przyszłość nas tu ominęło. W sumie przydałaby mi się taka kula niezapominajka! Ale i tak, w końcu zapominałabym co zapomniałam, zupełnie jak Nevill Długotyłki z powieści Rowling. 

Bo jak wy wyruszacie na wakacje? W moim przekonaniu wygląda to tak: klucze do sąsiadki podrzucić, żeby podlała kota i nakarmiła kwiatki, i można walizeczkę z Kubotami i parą gaci pakować w samolot, po drodze wysysając przez słomkę pierwsze łyki wakacyjnego chilloutu. Pychota!

U nas sprawa wygląda na ciupek (nie cipek) bardziej skomplikowaną… zwłaszcza, że po pół roku ciągłego siedzenia w Nor, w swoim kurzym stadzie, z korzeniami powoli wrastającymi w Norddalską ziemię, wcale nie łatwo jest się wyrwać. 

Jednak jak już pojawiła się pierwsza możliwość wyściskania stęsknionej rodziny i nadrobienia w miejskich pizzeriach zgubionych kilogramów, dorwaliśmy się do biletów, jak Dżeta do surowych pierogów.

Opuszczenie domu na następny miesiąc wymaga strategii… stratega… zawodowca… najlepiej szóstego stopnia. Bo (ja bardzo lubię zaczynać zdanie od „Bo”, a czy to się godzi, to pewnie pani wychowawczyni powie, że nie – ale one to zwykle nie wiedzą n i c) wynajmujemy najlepszy dom (pod słońcem byłoby dużym ubarwieniem w tym kraju) nad fiordem, mamy wspaniałych właścicieli owego przybytku, ale zawsze musi być jakieś małe, nawet jak okruszek chlebka serwowany dżdżownicy – ALE. No i nasze „ale” było z nami od początku przygody z Norwegią, jak tylko dopięliśmy kontrakt na wynajem mieszkania, ale przyklejone było do umowy jak Aga do makowca. Alem był warunek zwolnienia domu na jeden miesiąc w roku, żeby brat właścicielki mógł przyjechać do Norddal na relaks i latać po piętrach bez stresu, że kogoś w domu swym spotka. No i jest to wszystko nam znane od początku, zaakceptowałam to jak bakalie w keksie. Jednak wiąże się z tym pewna logistyka, zwłaszcza w tym roku, gdy brat przyjedzie pod naszą nieobecność. Opuszczenie domu w te wakacje równało się z zostawieniem go w stanie najlepszym do paradowania, bez przeszkód w postaci naszych rzeczy w widocznych miejscach, oraz najważniejsze, przeprowadzenie kurczaków, gdzieś, gdzie nie będą musiały obawiać się zmęczonego odgłosami dziobania… tasaka.

I zaczęło się…

Dom spakowany, wyczyszczony – prawie pusty. Bo do pustości, to jeszcze trzeba opróżnić go ze zwierząt i roślin. Zielone zawieźliśmy do Christine i Nilsa (nie ma zasady, że Niemcy zajmują się lepiej roślinami niż Polacy, ale na szczęście roślin, tak właśnie było – kwiatki dostały roślinne niemieckie der kurort).

Królik zgodnie z umową pokicał do swoich poprzednich właścicieli, przeprowadziliśmy go wraz z kartonowym zamkiem… i co z tego, że ludzie się gapią?! Król zasługuje na zamek, króliś tym bardziej. 

Zostały kurki – najtrudniejsze zadanie, ale dla strategów – zawodowców, to jak przejście Mario w lewo. Ingvild zgodziła się na przetrzymanie kurek, które w zamian wypielą jej ogródek. Ponieważ Ingvild ma już 7 kur i koguta, to wie co i jak. Nie wiadomo jednak, czy nasze feministyczne kurki polubią się z nowymi koleżankami, które posłusznie dziobią w rytm rozkazów koguta. Żeby uniknąć kwoczych sprzeczek musieliśmy zbudować im dedykowany, przenośny, summer house, do tego ogrodzenie i voila! Wakecyjne dziobanko – nadchodzimy! 

Co oznacza, że trzeba zapakować każdą kurkę do (pożyczonej od Jun Korego) skrzynki na warzywa i przewieźć Jeepem na koniec wioski. Proste? Trochę kurzego złota i sprawa załatwiona. Resztki kukurydzy przykrył pył spod kół Wąskiego i jesteśmy gotowi na nasz urlop!

Zgodnie z obietnicą, obcinam część o wypadzie autem na 5 dniowy trekking po Bułgarskich górach Rily i pobyt w Polsce pod hasłem „Co masz zrobić przez cały rok, zrób dziś”. Po tym wróciliśmy do Norwegii ściskając w spoconej dłoni naszą przepustkę do łatwiejszego życia – paszport covidowy. Na lotnisku o dziwo poszło gładko, tym razem obeszło się bez wabienia kukurydzą. W drodze z lotniska nastawiliśmy się na chwilową bezdomność, bo jak wspominałam wcześniej, to miesiąc w którym nasz dom zmienia na wakacje mieszkańców. A jednak, teraz najlepsze: sprawdziło się motto „Miej wy***ane, a będzie ci dane!” Dom okazał się wolny od sióstr, braci czy innych żądnych wakacji okupantów! Wprowadziliśmy się jak na swoje i kamień nam z serca spadł… na stopę! Ale o tym zaraz. Cieszyliśmy się tym idealnym zgraniem przez cały tydzień! Mieliśmy nawet gości z Polski, pierwszy raz od czasów pandemii. Kupili biedni bilety tuż przed kryzysem i po roku doczekali się lotu. 

Hopsaliśmy wspólnie cały weeknd niczym nieświadome niczego owce skubiące trawę na krawędzi klifu i bach! Kamień spadł. Z Nienacka. Brat wraca i my wracamy, do nowego hobby – kolejnej przeprowadzki.

Więc jeszcze ciepłe, świeżo rozpakowane bagaże, spakowaliśmy z powrotem do miliona toreb, królik pod pachę i siu z domu. 

Else, kochana, przejęła się tym całym pozbawianiem nas mieszkania i załatwiła nam nocleg u swojej koleżanki – Berit – wielbicielki kotów (więc Fido wlazł pod przykrywką). Na tą chwilę mamy swoje manatki w 6 domach (u Kazika w Kaninie, w Białej u Maćka, w Wawie u rodziców i u babci na strychu, w Norwegii w białym domu i u Berit) i teraz pytanie – Gdzie są nożyczki?! No można się zirytować, bo lat mamy już w sumie ponad 60, zwierząt 5 i na dzisiaj wg. zegarka 60% zasobów energii. To daje do myślenia. Trzeba się rozejrzeć za domem, chociażby żeby wiedzieć gdzie się ma na stałe nożyczki i kurczaki (lepiej trzymać osobno, dla niektórych informacja szokująca). 

W ogóle w tym całym wariactwie przenosin, jedna kurka – Przepiórka z imienia – padła 🙁 To bardzo smutne, bo my się do tych (jak ludzie mówią głupawych ptaków) przywiązaliśmy jak do psa i nie ma dla nas różnicy, czy ma dziób czy nos, bo mają empatii więcej od wielu. Niestety kurka, choćby najlepiej zaopiekowana, jest delikatna jak pianka w serniku i czasem nie ma się wpływu na krążące nad nią choroby.

Zabraliśmy resztę kurek do siebie i codziennie rano i wieczorem, jeździliśmy do nich mówić cześć, otwierać i zamykać drzwiczki, podrzucając bokiem ukochaną kukurydzkę.

Po 9 półprzespanych nocach – brak drzwi do sypialni, Fido dał nam odczuć jak posiadanie małego dziecka (skacząc po łóżku codziennie o 6 rano zaczynając swój króliczy dzień) zwolniło się nasze pierwotne lokum, dzięki czemu wróciliśmy do punktu wyjścia, zaliczając po drodze setną przeprowadzkę.

Dobra teraz kandyzowana wisienka, bez pestki, na piętrowym torcie – pojawił się dom na sprzedaż! Nad wodą! Więc wiadomo, przebrani w moro, już na niego polujemy. Co prawda, słońca w tym miejscu jak na lekarstwo, ale trzeba iść na kompromis. Zanim sami się zdecydowaliśmy, cała wioska już wiedziała, że to dom dla nas. Niestety chętnych na ten nadmorski kąsek jest więcej, a w walce na kwoty, to my możemy akurat dać NAJniższą.

Bo ludzie kochają Norddal, w lecie zjeżdżają się tutaj tłumy, dzieci odwiedzają swoje rodzinne posiadłości, letniskowicze przyjeżdżają do swoich hytek, starzy wracają powylegiwać się na plaży… później mijają 2 miesiące tej błogiej sielanki i Norddal pustoszeje, jak puszka kukurydzy w objęciach kurczaków. Zostają lokalsi, my i puste domy wyjechanych urlopowiczów. 

To tak na prawdę duży problem, bo domów na sprzedaż jest jak na lekarstwo, a i tak kupują je przeważnie bogaci miastowi, jako letniskową alternatywę hotelu, tym samym zmniejszając szanse na stałe osiedlenie się nowych Norddalan – takich jak my. Wioska jest pełna tylko latem, a zimą, gdy potrzeba towarzystwa jest największa, można tylko przechadzać się między pustymi (w tym czasie) domkami. Z tego powodu staramy się trzymać nasz optymizm na dnie kieszeni, gdzieś pod zmiętymi chusteczkami i biletem ztm, żeby w przyszłości nie rozczarować się przegraną bitwą o dom, z jakimś fanem letnich Norddalskich wibracji. Mimo to trzymamy wszystkie kciuki tak zaciśnięte, że aż buty obcierają. Zostawiam temat otwarty, niech napięcie narasta, miejscowi wiedzą co maja robić, nocami pisząc rekomendacje o parce gołąbków z Polski, a bank wykopuje pożyczkę spod gruzów naszych skromnych przychodów.

Dobra trzeba zamykać ten tydzień i jechać do Polszy, żeby nie wypaść z szalonych torów przeprowadzek i wyjazdów. 

4 komentarze
  • Kazimierz

    26 sierpnia 2021at07:57 Odpowiedz

    A ja się łudziłem, że Wasz wymarzony dom będzie w Beskidzie, ale tacy Wędrowcy jak Wy mogą mieć kilka domów więc życzę by zakup się udał. Będzie gdzie pojechać na urlop ?

    • Agowca

      7 października 2021at15:56 Odpowiedz

      Beskid po nocach nam się śni, więc nie przestawaj szukać nam działki haha 😉 A urlop to już zacznijcie planować, bo oboje się z Maćkiem obrazimy na waszą nieprzyjezdność 😉

  • Anonim

    14 sierpnia 2021at22:15 Odpowiedz

    Trzymam kciuki za wasz wymarzony dom❤

    • Agowca

      7 października 2021at15:58 Odpowiedz

      Dzięki za kciuki anonimie, jeszcze nie puszczaj 😉

Zostaw słówko, bo co ci szkodzi.