Bigos w głowie
1897
post-template-default,single,single-post,postid-1897,single-format-standard,qode-social-login-1.1.3,stockholm-core-1.2.1,select-child-theme-ver-1.1,select-theme-ver-5.2.1,ajax_fade,page_not_loaded,wpb-js-composer js-comp-ver-6.1,vc_responsive

Bigos w głowie

Czasem wesoło, a czasem dziwnie – dziś o bigosie w głowie, bez kiełbasy, za to z dużą dawką soli.

Wiecie, że po 3 miesiącach niemycia szyb prysznicowych, tu w Norwegii, wygląda to lepiej niż zapuszczenie przez 3 dni kabiny w Małopolsce? Woda ma mniej, czy więcej minerałów? Na pewno zero kamienia i słodki smak… 

 

Kto po roku ciszy, zaniedbaniu grupki swoich wiernych fanów, tu specjalne pozdrowienia dla liderów: Rodzinek, Kazika z Kaniny i kilku Stołecznych przyjaciół oraz Maciejki (co troche nie ma wyjścia nie bycia fanem) zaczyna wpis od zacieków na kabinie prysznicowej?

 

A w końcu przygotowywałam się do tego wpisu całe wieki, nawet wyczyściłam monitor…

 

Ale żeby ruszyć to przede wszystkim oprócz wyszorowania łazienki i biura, trzeba wyszorować swój zbigosiały mózg. A to było ostatnio powodem olania wszystkiego w około co wymaga choć lekkiego powiewu ekscytacji, entuzjazmu czy w ogóle czegoś. 

 

I tak jak na codzień ekstrawertycznie wybucham do świata głośnym śmiechem, dodaje relacje jak Polska Żabki i męczę bliskich niezwykłymi filmikami myjącego się Fida 🐰 tak ostatnio zima przykryła to wszystko swoją ciężką, jak wieko wampirowego łoża, kołdrą.

 

Zima w Norwegii to specyficzny twór, ekscytujący z początku, wkradający się z uprzejmością kominka i długich klimatycznych wieczorów do naszych niczego nieświadomych ciałek. Trwa przez 80% roku, ciągnie się jak gluty Dyzia z osiedla i skompi światła jak dzieciaki chipsa. W pierwszym roku to szaleństwo jak z reklamy rodzinnych ferii – codziennie na śniegu, zjeżdżanie po ulicy na sankach przy świetle z czołówek, niekończące się wieczory przy kominku i nieograniczony czas na kawko-herbatki z sąsiadami. W kolejnym roku narty już słabną, wchodzi więcej Netflixa na kanapie, nauka języka zamienia się z nauką wczesnego chodzenia spać, a białe stoki coraz częściej przypominają rozpaciany polski styczeń. No, ale nadal trzymamy się razem, wychodzimy do miasta i uczestniczymy w wioskowych zapchajdziurach czyli np. Kolacjach dla seniorów oraz polujemy na zorze, klejąc nosy do brudnych okien. Każdy jak może walczy z brakiem światła, słońca i ciepła. I wydaje się, że będzie się silnym i jak Buzz Astral: Na koniec świata i jeszcze dalej! nie zważając na porę roku. Jednak po kolejnym i kolejnym roku, bez nowej amunicji, treningu w koszarach ciemności i odpowiedniego ekwipunku, zimowy twór zaczyna zalewać nas swoją drugą naturą. Już nie bawi się w ciepłe kominki i białe szaleństwo. Teraz oferuje nam spanie do 12, mrożoną Grandiose zamiast eksperymentów zimowej kuchni, zauważalną samotność i notoryczny brak sił. Buzz Astral zamiast latać po niebie, leży pod kanapą, jednym okiem łypiąc na nudny serial. 

Wiem! Zrobiło się tak nieprzyjemnie, że lepiej iść siku, albo dokończyć czytać w lecie… 

 

No i większość radzi sobie z tym czasem, tak po swojemu, nosząc mrozoodporne skandynawskie swetry, ale co jakiś czas zima wyławia jakiegoś biedaka z tłumu i obiera go sobie za złowieszczy cel.

 

Najwidoczniej w ostatnim czasie musiałam zgubić mój lichoodporny wełniak, bo to właśnie mnie wyrwał z tłumu ten czart. Mości się on wewnątrz takiej ofiary i z każdym spotkaniem, nieudanym obiadem, małą porażką, brudnym domem – rośnie w siłe. Ciężko takiego pasożyta wyprosić, bo jak się rozsiądzie, to by tylko żarł i żarł, nie zważając na swoją ofiarę.

 

Jednak nie jest tak, że się nie da. Małymi kroczkami, spacerami, poczuciem, że jest się dla innych, mięciutkim królikiem, wyjazdami do rodzinki, miłością, i tłustym batonem, można sobie z nim jakoś poradzić. Ponieważ taki bigos w Norwegii jest dość powszechną przypadłością, to z łatwością (technicznie ujmując, bo proszenie o pomoc jest najtrudniejszą możliwą bigosową przeszkodą) można otrzymać fachową pomoc. Nikt nie mówi Ci, żeby iść do lunaparku jak się smucisz, tylko poważnie przygląda się sprawie i pomaga. Lekarze mają tu wprawę jak funkcjonariusze zakopiańskiego szpitala w narciarskich złamaniach. Jednak wiadomo, że ostateczny efekt zależy od nas samych (tak sądzę).

 

To tylko lekki bigos ostatniego roku, rozpisany na kawałki dla zobrazowania małych potknięć tej idyllicznej Skandynawii, ale są wokół osoby o dużo poważniejszych i ciemniejszych problemach, które powoduje ta otaczająca ciemność, widziana tak czarno tylko przez nielicznych. Pozostaje mi tylko życzyć im siły, opieki, poczucia bliskości i mieć nadzieję, że zauważą wiosnę.

Brak komentarzy

Zostaw słówko, bo co ci szkodzi.